Podróż do Stanów Zjednoczonych nie nauczyła mnie angielskiego

Uczyłam się języka angielskiego około 12 lat gdy zdecydowałam się pojechać do Stanów Zjednoczonych. Miałam wtedy 21 lat i była to moja pierwsza podróż za granicę. Przed wyjazdem nie miałam w sumie żadnej możliwości aby porozmawiać z kimś po angielsku (tak przynajmniej wtedy myślałam). Ale sądziłam że 12 lat nauki jest wystarczające. Znałam przecież każdą zasadę i wyjątek gramatyczny. Testy zdawałam naprawdę dobrze. Co mogło pójść nie tak? hm...

    Pierwsze wielkie zaskoczenie pojawiło się na lotnisku w Amsterdamie, gdzie podczas przesiadki obsługa lotniska musiała zadać mi kilka pytań związanych z moją podróżą. Ledwo ich rozumiałam, ale to nie było najgorsze. Nie potrafiłam skonstruować prostego zdania po angielsku. Aby uzyskać ode mnie odpowiedzi musieli zmienić strategię i zaczęli zadawać zamknięte pytania żebym mogła odpowiadać tylko TAK lub NIE. Co byłam w stanie zrobić, ale zgadując w wielu przypadkach. Tak jak na teście, gdy nie znasz poprawnej odpowiedzi, głównie dlatego, że nawet nie rozumiesz pytania. Najgorsze pojawiło się na ostatniej bramce gdy kontroler trzy razy powiedział do mnie ‘take care’ (zwykłe trzymaj się / uważaj na siebie), a ja nie byłam w stanie na to odpowiedzieć. Po prostu nie wiedziałam jak. W głowie siedziały mi te wszystkie zasady gramatyczne, a ja zastawiałam się, którą powinnam użyć.

    W tamtym momencie, te całe podekscytowanie jakie powinnam czuć, w końcu właśnie realizowałam moje marzenia podróżnicze, znikło. Co zostało, to strach, jak mam dotrzeć do miejsca, którego jadę, jeśli nie potrafię mówić po angielsku?

Wodospad Niagara, USA

    TAK, znam kilka języków, TAK jestem poliglotką. Moja przygoda z językiem angielskim zakończyła się sukcesem. Język angielski mam w małym paluszku. Ale nie dlatego, że pojechałam do Stanów Zjednoczonych. Przygoda na lotnisku odbijała się mocnym echem jeszcze długo po tym jak się wydarzyła. A mój pobyt w pięknej amerykańskiej krainie i związana z tym ekscytacja, tłumione były niedawnym incydentem językowym, którego przeżyć ponownie nigdy więcej nie chciałam.

    W miejscu, do którego pojechałam było wielu Polaków, z którymi spędzałam mnóstwo czasu. Język angielski odłożyłam na bok. Bo skoro łatwiej było mówić po polsku, to po co się męczyć. Męczyłam się tylko wtedy gdy w pobliżu nie było żadnego Polaka, który mógłby to powiedzieć za mnie, ale ograniczając się do całkowitego minimum. Każda próba bowiem mówienia po angielsku powodowała ogromny stres. Polak był dla mnie sprzymierzeńcem, Amerykanin wrogiem, którego unikałam jak mogłam.

    Po trzech miesiącach wróciłam do Polski, świadoma, iż nie wykorzystałam w pełni możliwości, jakie dawała mi ta podróż, przede wszystkim językowych. Ale wiedziałam, że moje zachowanie było próbą ratowania co się da z wymarzonych wakacji, mimo koszmarnego początku.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga 1

Nie warto się poddawać, efekty zawsze są

Kursy językowe i promocje

Od czego zacząć?